Galeria MS Muzeum Stanisława Staszica w Pile

Marianna Michałowska

krytyk sztuki

Wystawy

WYMIARY CZASU i PRZESTRZENI - 10 lat Galerii Muzeum Stanisława Staszica w Pile

Od 2003 roku w Galerii Muzeum Stanisława Staszica w Pile pokazano prace ponad 80 artystów, wypowiadających się poprzez media z różnych dziedzin sztuki: fotografię, malarstwo, rysunek, sztukę obiektu. Poszczególne prezentacje łączyły tematyczne cykle, m.in. „między rzeczywistością a wyobraźnią”, „szuka i pamięć”, „znalezione”, „szukając”. Czy w tym bogactwie wątków i artystycznych punktów można znaleźć coś, co łączyłoby wszystkie?
Na 10-lecie Galerii proponujemy temat „Wymiary czasu i przestrzeni”, ponieważ to czas i przestrzeń stanowią podstawowy „budulec” dzieła sztuki. Ktoś jednak mógłby powiedzieć, że tytuł „Wymiary czasu i przestrzeni” jest wytrychem, ponieważ tak naprawdę każdy artysta mówi w szczególny dla siebie sposób o czasie i przestrzeni – przestrzeni obiektu, przestrzeni ekspozycji, przestrzeni obrazu. W czasie zamyka własne trwanie i trwanie dzieła, które w formie powidoku lub pobrzmiewania dzieła ma swój czas w naszych zmysłach i pamięci.
Mimo to wracamy do tych dwu pojęć, bo są fundamentalne dla obrazów. Zastanawiając się nad tym, czym jest dzieło i o czym chce powiedzieć nam artysta, jesteśmy zmuszeni, by o jego czasie i przestrzeni wciąż mówić na nowo. Już niemal sto lat temu Walter Benjamin pytał, czym jest aura dzieła sztuki i odpowiadał sobie, że jest to „osobliwa pajęczyna z przestrzeni i czasu: niepowtarzalne zjawisko pewnej dali, choćby była najbliżej”. Tymi słowami definiował sens wszelkiej twórczości: oryginalnej, samodzielnej i autonomicznej. Nie miał racji jedynie w tym, że zakładał, iż aura owa – za sprawą interwencji w sztukę technologii i reprodukcji (m.in. filmu i fotografii) – odeszła w niepamięć. Twórczość artystów, którzy wystawiali w Galerii, dowodzi, że aura trwa.
Aura – pajęczyna utkana z czasu i przestrzeni może mieć różne wymiary, lecz zawsze odnosić się będzie do podobnych składników splatających się w kształt biografii, pamięci lub pejzażu. Będzie uwzględniać obraz rzeczywistości wokół nas i splatać wątki świata przeżytego z projektowanym. Do wystawy zaprosiliśmy ponad 20 autorek i autorów, których prace odnoszą się w szczególny sposób do obrazowania czasu i przestrzeni w sztuce. Oba wymiary mogą być dostrzeżone w fakturze na murach i przeobrażone w fantastyczny obraz, ale równie dobrze uchwycić je może rysunek twarzy, która wyłania się z gęstwiny linii. To bogactwo form i głębi odpowiada bogactwu sposobów ludzkiego doświadczania, ludzkiego patrzenia na rzeczywistość.
Prace twórców podzielone zostały tak, by mogły zilustrować trzy główne problemy, na które chcemy zwrócić uwagę odbiorców. Pierwszy z nich dotyczy obrazowania pamięci oraz obecności przeszłości w teraźniejszości, drugi eksponuje kwestię tożsamości poprzez działanie artystyczne, trzeci – dotyczy form przestrzeni. Zależy nam na ukazaniu dialogu między dziedzinami sztuki, ich wzajemnych związków i wpływów. Wybrane do wystawy realizacje chcielibyśmy przedstawić w powiązaniach, tak by widzowie mogli – konfrontując dzieła artystów wypowiadających się w różnych dziedzinach – odnaleźć między nim zaskakujące analogie i nietypowe paralele. Rzecz jednak w tym, że możliwy jest inny, indywidualny trop odczytania. Proponowana narracja wystawy jest zatem jedynie jedną z możliwych interpretacyjnych ram dla prezentowanej twórczości. Dzięki zestawieniom odmiennych podejść i technik w pełni możemy doświadczyć aury dzieła sztuki i przekonać się, że przepowiednia jej końca się nie wypełniła.

O tożsamości i egzystencji
O tożsamości własnego przeżycia opowiadają m.in. Stefan Wojnecki i Andrzej Dudek-Dürer. Przy całym zróżnicowaniu ich postaw, każdy w równie prywatny sposób opowiada o własnych sposobach przeżywania otaczającego świata. Pracę Wojneckiego należy oglądać i czytać jednocześnie – spojrzeć na fotografie i sięgnąć do tekstu. Wojnecki opowiada o przeszłości miejsca – ulicy Święty Marcin, które staje się symbolem przemian w Poznaniu. Obserwujemy stopniowe wymieranie centrum miasta – znikanie sklepów i życia ulicznego i bliskości mieszkańców-sąsiadów. Z kolei fotografie stanowią dokumentację ulicznych graffiti, a właściwie haseł wypisywanych na murach. Twórca wybiera takie hasła, które są specyficznym buntem przeciw systemowi i manifestacją (często brutalną i niecenzuralną) prawa do własnego głosu. Ulica to miejsce protestu, zdarzają się hasła „Niszcz nazizm”, ale też prezentacje niemal stoickiej postawy życiowej: „Co ma być jest w rzeczy samej, co tylko być powinno, a nie jest, nie ma sensu”.
O ile Wojnecki koncentruje się na obserwacji zewnętrznego świata, to dla Dudka-Dürera sztuka jest przestrzenią autokreacji siebie jako artysty i postrzeganego świata. Jego prace są performansem i dokumentacją nieustającej artystycznej akcji jednocześnie. Artysta nadaje symboliczne i mistyczne znaczenie wędrowaniu – symbolowi ludzkiej egzystencji. W „Sztuce Spodni”, „Sztuce Kurzu” i „Sztuce Butów” obserwujemy powolny proces niszczenia, „znoszenia” codziennych przedmiotów. W wywiadzie udzielonym Marcinowi Czerwińskiemu Dudek-Dürer mówił: „myślę, że sztuka to coś więcej niż produkty. [...] Symbolicznie ujawniają reinkarnację, ujawniają też szeroko rozumianą ideę sztuki jako proces, kreatywność, komunikacja.” Artysta – współczesne wcielenie renesansowego mistrza – tę symbolikę codzienności rozwija.
Formalna różnorodność nie przeszkadza w znalezieniu wspólnych zainteresowań w pracach Waldemara Jamy i Andrzeja Strumiłły. Pierwszy, wykorzystuje techniki przekształcenia fotograficznego, drugi – pozostaje wierny grafice. Jednak dla obu najważniejsze jest przełożenie wrażeń, doświadczonych podczas podróży na język sztuki. Także tutaj, podobnie jak u Dudka-Dürera, punktem wyjścia jest podróż. Spojrzenie Jamy jest „spojrzeniem turysty”, gromadzącego obrazy w prywatnym archiwum. Przez warstwy fotomontażu prześwitują ikony odwiedzanych miejsc: Sfinks, Hagia Sophia, moskiewski pomnik robotnika i kołchoźnicy. Od realnych obiektów oddziela nas jednak powierzchnia negatywu, podkreślana barwą, perforacją i fakturą emulsji – jakby Jama chciał nas upewnić, że to nie jest rzeczywistość, lecz jej obraz w pamięci. Inaczej postępuje Strumiłło, który poszukuje znakowych ekwiwalencji dla przeżywanego świata. Dlatego tak ważne w jego grafice jest kulturowe znaczenie form – prace wykorzystują kształt mandali czy figur geometrycznych, od zawsze odczytywanych przez człowieka symbolicznie. Te formy „wpisane” w ludzkie figury rekonstruują sposoby naszego pojmowania świata. Także tworzone na pograniczu wielu technik i materii zapisy Andrzeja Tomczaka referują jego wspomnienia i spostrzeżenia. W serii „Listy z prowincji” przeplatają się ludzkie figury, litery i kawałki fotografii. Obok minimalistycznej, czarnobiałej opowieści o Exodusie, Tomczak podsuwa nam barwną opowieść o codzienności (w „Sytuacjach nieheroicznych”). Jego prace odnoszą się nie do zwykłego, monotonnego życia, lecz każdy jego element zmienia się w symboliczny obraz istnienia w świecie.
Ludzka tożsamość zawiera jednak nie tylko kontemplacyjne próby zrozumienia sensu swojego istnienia w świecie, lecz również niezrozumienie siebie i innych. Dramatyczny konflikt i zderzenie odmiennych jaźni pokazuje Marek Zajko w seriach grafik: „Człowiek pogryzł psa” i „Studium pewnej choroby”. Z gęstwiny linii wyłaniają się ludzkie głowy, krzyczące i walczące. Przez twarze przenikają fragmenty liter, nieskładających się na zrozumiałe słowa. Komunikacja z drugim jest niemożliwa. Anonimowe postacie skazane są na nieporozumienie. Także „Kamuflaż” Mirosława Pawłowskiego wydaje się gorzkim komentarzem do współczesnej egzystencji człowieka. Autor wykorzystuje cyfrowe techniki przetworzenia obrazu, by nie tyle ukazać, ile „zamaskować” kobiece głowy. Czy jednak są to głowy żywych kobiet? Czy też manekinów? A może androidów stworzonych z komputerowego systemu? Pawłowski nie podsuwa gotowego rozwiązania, każąc zastanowić się nam, czym jest dzisiaj istota ludzka, zanurzona coraz bardziej w wirtualnej przestrzeni.

O przestrzeni i pejzażu
Rudolf Arnheim pisał: „jeśli myślenie dokonuje się w dziedzinie obrazów, to wiele tych obrazów musi być bardzo abstrakcyjnych, ponieważ umysł działa często na wysokim poziomie abstrakcji”. Abstrahowanie obrazów z rzeczywistości jest konieczne, ponieważ dzięki niemu jesteśmy zdolni do myślenia, a nie tylko instynktownego działania. O ile jednak znakomicie możemy sobie wyobrazić abstrakcyjne malarstwo, rysunek, czy rzeźbę, to czy może istnieć abstrakcyjna fotografia? Ta przecież zależna jest, jak żadne inne medium od przedmiotu i jego konkretności. Tymczasem Anna Kola i Wojciech Beszterda dają nam szczególnego rodzaju lekcję, jak przestrzeń przełożyć w obraz. Anna Kola – rzeźbiarka i fotografka najpierw tworzy obiekty. Złożone z delikatnych szklanych „nitek”, lub szkła stopionego z łupkiem, formy kojarzyć się mogą z zamarzniętymi trawami lub fragmentem kamiennej plaży. Te fikcyjne pejzaże z częściowo przejrzystych form są następnie fotografowane. Powstają piękne obrazy, w których plątanina szarości, czerni i bieli, stwarza abstrakcję, chociaż nie zatraca możliwości skojarzenia jej z wyobrażeniem łąki lub morza. W nieco podobny sposób postępuje Wojciech Beszterda. Także on wykorzystuje szklano-fotograficzne kubiki i następnie fotograficznie je kadruje. O czym jednak mówi nam cykl „O niemożności”? O trudach postrzegania świata? O złudzeniu przestrzeni? Przestrzenne formy, kiedy już są sfotografowane, nie pozwalają rozpoznać swojej oryginalnej postaci – zmieniają się w obraz, wyzwolony od ciężkości i materii obiektu.
Kiedy mówimy o abstrakcyjności fotografii, warto pamiętać, że fundamentem jej stworzenia była geometria i perspektywa. Fotografia zatem, podobnie jak cała nowożytna sztuka zachodnioeuropejska, wyrasta z nauki operowania przestrzenią i złudzeniami optycznymi. Przywołują tę tradycję Jarosław Chrabąszcz i Zofia Kawalec-Łuszczewska. Pierwszy, malarskimi środkami, tworzy złudzenie istnienia trójwymiarowej głębi na dwuwymiarowej powierzchni. Twórca operuje wyłącznie linią i barwą. Przeplatające się linie stwarzają przestrzeń niemal kosmiczną, pozwalając za sprawą sztuki optycznej iluzji wędrować naszemu spojrzeniu w dal. Fotografie Zofii Kawalec-Łuszczewskiej pokazują proces odwrotny – tym razem to rzeczywista, trójwymiarowa przestrzeń ulega, charakterystycznemu dla „jednoocznego” widzenia obiektywu fotograficznego, „spłaszczeniu”. Autorka wybiera motywy geometryczne i powtarzalne, fragmenty ściernisk, lub równolegle rosnących roślin. Dzięki temu efektowi, wrażenie głębi zanika i zamiast przestrzeni zaczynamy widzieć płaszczyznę. Ze światem przyrody mierzy się również Inge-Lise Ravn, która – jak sama mówi – chce stworzyć życie na papierze. Jej delikatne, wysmakowane akwarele wydają się abstrakcyjne, są przecież jedynie barwnymi pasami farby na malarskim podłożu. Jednak możemy znakomicie w nich poczuć przestrzeń, kolor nieba, ziemi czy promień słońca. Artystyczna translacja realności ociera się o granicę nieprzedstawialności, zaraz jednak odsyła nas na powrót na ziemię.
Spójrzmy wreszcie na prace dwojga artystów, dla których najważniejsze zdaje się stworzenie światów nowych i idealnych, nie mających swoich odpowiedników w znanej nam ze zmysłowego doświadczenia realności. Czarno-białe prace Izabeli Retkowskiej pokazują geometryczne przestrzenie niczym z pozaginanych kawałków białego kartonu. Stworzone wyłącznie starannym tonowaniem skali szarości. To „zarządzanie cieniem” wytwarza doskonałe „Hiperrzeczywistości”, nieskażone ziemską przypadkowością. Tak wyglądać by mogły nieskazitelne wyobrażenia umysłu. Autorka przywołuje niewątpliwie tradycję obrazu autonomicznego i samowystarczalnego, wprowadzonego przez nurty awangardowe. Nie jest to już jednak modernistyczna „siatka”, która chce uwolnić się od rzeczywistości, lecz raczej współczesna wariacja na temat perspektywy, która jest „nauką o rzeczywistości, a nie sposobem odejścia od niej”. Jak zauważa Rosalind Krauss perspektywa stale konfrontuje rzeczywistość i obraz, pozwalając zestawiać wiedzę o obu. Podobnie pracuje Zdzisław Mackiewicz, który – pracując na przedstawieniu cyfrowym – pokazuje alternatywne rzeczywistości. Na początku wydawać się może, że widzimy wykres, zapis danych. Wkrótce jednak piksele przeobrażają się w naszym oku w cyfrowe pejzaże, ograniczane linią horyzontu lub zarysem gór. Konfrontacja rzeczywistości i obrazu przybiera ciekawą formę w pracach Andrzeja Leśnika. Autor przedstawia abstrakcyjne, jednobarwne powierzchnie naznaczone niewielkimi plamami o odmiennym kolorze. Czy jednak rzeczywiście mamy do czynienia z abstrakcją? Tytuł cyklu, „Pamięć zapisu”, sugeruje co innego. Znaki odsyłają nas do przeszłości, obrazy przechowują ślady tego, co już się zdarzyło. W kontekście proponowanych w wystawie interpretacyjnych ścieżek, prace malarza sprawiają kłopot, bo czy to jeszcze opowieść o przestrzeni? Czy już o czasie? A może tak, jak w Einsteinowskiej fizyce powinniśmy mówić o czasoprzestrzeni dzieła? Tylko wtedy znane nam trzy wymiary mogą wzbogacić się o czwarty – wymiar sztuki.

O pamięci i czasie
„Fotografie tworzą własną pamięć obrazów, odwołującą się do fotografii i przywołującą we wspomnieniach obrazy w obrazach”, pisał Bernd Stiegler w „Obrazach fotografii”. Rzeczywiście trudno nam dzisiaj wyobrazić sobie przeszłość, nie odwołując się do obrazów fotograficznych. Nie jest to jednak pamięć spójna i jednorodna. Fotografie pozwalają nam zrekonstruować obraz przeszłości rodzinnej i własnej, dotrzeć do zdarzeń historycznych, a także prowadzić grę z ikonicznymi przedstawieniami, wyznaczającymi wspólne kulturowe znaczenia. I od tych ostatnich „obrazów w obrazach” zaczniemy.
Rosław Szaybo w serii „Hello Sailor” sfotografował rysunki pozostawione przez marynarzy na betonowej powierzchni falochronu gdzieś na Wyspach Kanaryjskich. Ten specyficzny fresk stanowi coś w rodzaju zaskakującej zewnętrznej galerii. Pozornie ten temat może wydawać się czystą fotograficzną dokumentacją. Tylko że prace Szaybo posiadają też inny wymiar. Fotografowanie naściennych malowideł – by odkryć w wykadrowanych fragmentach niezwykłe skojarzenia wizualne – przywołuje jedną z ulubionych praktyk surrealistów (m.in. robił to Brassaï). Szaybo odkrywa jednak nowe możliwości interpretacji pierwotnego motywu i twórczo go rozwija. Obrazy dotyczą żeglowania, lecz są także kodem czytelnym dla wtajemniczonych, śladem obecności i radości z powrotu. Detale rzeczywistości tworzą zabawną, lekko ironiczną opowieść o podróżach, ale też nieuchronnie kierują naszą wyobraźnię w stronę marzeń o morzach i dalekich lądach.

Z kolei, grę, a może raczej rozmowę z artystami różnych epok proponuje Marek Przybył. Ten rodzaj obrazów w humanistyce określa się mianem intertekstualności, ale mówiąc prościej, oznacza to, że sztuka zawsze opiera się na powiązaniach – z innymi tekstami, obrazami czy realnością. Malarskie rozmowy Przybyła nie są wcale cytatami z ich dzieł. Matthias Grünewald, Antonio Gaudi czy Rembrandt zjawiają się w wyobraźni artysty, by wskazać na ciągłość sztuki i jej bogactwo. Inny obszar odniesień znajduje Prot Jarnuszkiewicz. Jego inscenizowane fotografie, realistyczne i wystudiowane wydają się kadrami z filmów – z „Powiększenia” Antonioniego, z „Zagubionej autostrady” Lyncha, lub – równie dobrze – z obrazów Edwarda Hoppera. Specyficzne oświetlenie i gesty postaci odsyłają do wyobraźni kinematograficznej. Widzimy ludzie zagubionych w przestrzeniach i odczuwamy niepokój, ponieważ widzimy ich zawsze od tyłu, patrzymy przez nich na przestrzał i czekamy na kolejny kadr filmu.
Inaczej jeszcze ikony fotografii wykorzystuje Piotr Wołyński. Autor przedstawia cykl fotografii, na których widzimy postać, której cień usiłuje „wpasować się” w rzutowaną na podłogę fotografię. Po chwili zaczynamy rozpoznawać wizerunki: Marylin Monroe, Johna Kennedy. „The Great Life” opowiada o naszej zależności od kulturowego kanonu, bo chcemy niekiedy „być jak” ci wielcy sławni z historii i wpisujemy siebie w ich kontury.
Odmienny, bardziej melancholijny wymiar fotograficznej pamięci pokazują Andrzej P. Florkowski i Włodzimierz Kowaliński. Pierwszy z wymienionych przetwarza stare negatywy. Pokazują kobiety pracujące w fabryce tytoniu. Jednak obraz negatywowy nie pozwala łatwo rozpoznać znaczenia figur. Trzeba nauczyć się „czytać” tonalną zamianę czerni i bieli. Powiększone i pokazane na lightboxach stają się monumentalne, niczym pomniki przeszłości. Dokumentalny zapis pokazuje czas i świat, którego już nie ma. Do przemijania odwołuje się też Kowaliński. Jego fotografie roślin i zbliżenia fragmentów ziemi przypominają dokumentacje miejsc zbrodni. Jednocześnie pokazują nieuchronność istnienia. Jakby obrazy pokazywały bliskość śmierci, niczym w dziewiętnastowiecznej fotografii żałobnej.
Powiew melancholii otacza także „Znaki” Janusza Oleksy. Fotograf wyszukuje realne obiekty, które zmienia w znaki ludzkiej obecności. Do serii wybiera mroźne, pozbawione ludzkiej obecności pejzaże, na tle których widzimy oblodzone instalacje. Chociaż każda z nich posiada określoną funkcję – jak pokazana na zdjęciu stacja meteorologiczna, to wygląda tutaj jak artystyczny obiekt. Znak obecności pozostawiony w lodowej pustce.
W pewien sposób każda fotografia stanowi dokument życia ludzkiego i świadectwo przeszłości jednocześnie. Udowadnia to Romualdas Požerskis, pokazując dokumentalne obrazy, które stają się metaforą życia ludzkiego. Widzimy jak bohater – „mały Alfons” – spotyka ludzi. Jest „inny”, nie tyle dlatego, że jego ciało jest odmienne od osób, którym towarzyszy, ale ponieważ z jego postaci emanuje ciepło. Na jednej z fotografii widzimy, jak obok wciśniętego w kąt Alfonsa przebiega dziewczyna – dostrzegamy jej nogi na pierwszym planie. To zderzenie dwóch światów, jakby trwanie obu osób zamknięte było w innych czasach – pośpiesznego biegu dziewczyny i spokojnego oczekiwania Alfonsa.
Przywoływałam wcześniej słowa Waltera Benjamina, powrócę do nich na koniec. Filozof pisał o reprodukcji, która zmienia status dzieła, ponieważ – kiedy dzieło może być powielane – zostaje zerwana jego więź z czasem i przestrzenią. Jednak z perspektywy czasu widzimy, że nadal istnieją dzieła, które tę więź podtrzymują. Hans Belting pisze: „za pomocą obrazów bronimy się przeciw ucieczce czasu i utracie przestrzeni, których doznajemy w naszych ciałach”. Obrazy są więc naszą obroną. Przestrzeń i czas wymykają się nam. Zamknięta w obrazach, fotografiach i przedmiotach pamięć pozwala im przetrwać.

Marianna Michałowska

© 2024  |  Muzeum Stanisława Staszica w Pile